17 lutego 2009

[Pies]

Dzisiaj nad ranem czesząc wydmy spotkałam na nich Psa. Pies ów pochodził z Andaluzji, na Wyspie był incognito już od trzech dni. Obecnie zamieszkiwał pień wydrążonego przez wybuch Gwiazdy drzewa.
Był nieufny, dlatego też wychodząc z pnia zakładał na oczy ptasią maskę. (Zawsze marzył o tym, żeby być ptakiem) Twierdził, że kiedyś był popularny, a resztki jego sławy podobno nie zgasły jeszcze w niektórych środowiskach . Twierdził nawet, że ma gdzieś swój fanclub, ale kto go tam wie. Odkąd w jednej z gazet pojawiły się spreparowane nekrologi, kult Psa z Andaluzji znacznie osłabł ( a podobno to po śmierci właśnie zgarnia się największe zaszczyty, machając nogami nad głowami swych fanów, siedząc na białej chmurce) ale on nosił nadal swoją ptasią maskę.
Kiedy zobaczyłam go tamtego dnia na wydmach, pomyślałam, że to jakiś nieznany mi dotąd gatunek migrujących ptaków, których przylot zapowiadały od miesiąca miejscowe gazety.
Pies podobno grał kiedyś w filmie u jakiegoś znanego reżysera (w którym żaden pies nie pojawia się, chyba,że pod postacią ptaka) , a na śniadanie jadał miskę ludzkich oczu (pochodzących z ekologicznych upraw) popijając szklanką ciepłego mleka niewiadomego pochodzenia. Pies widział więcej niż ludzie. Może to dlatego , że był ptakiem i czasami wznosił się nawet ponad szczyt Papierowej Wieży.
Ludzie wypowiadali wtedy swoje życzenia, sądząc, że to spadająca gwiazda. Żadne z nich nigdy nie zostało spełnione , bo Pies nie miał siły na to, żeby uczynić kogokolwiek szczęśliwym. Niektórzy prosili o deszcz. Była to jedna z próśb, której nigdy nie mógłby spełnić, bowiem wtedy zmokłaby papierowa maska, a ludzie poznaliby prawdę o Psie z Andaluzji.
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Tsoni czekał z kolacją a ja na widok jedzenia ochoczo zamerdałam ogonem, poczym obwąchując Tsoniego zabrałam się za jedzenie. Skóra za jego uchem pachniała wiatrem i solą.
-Na Wyspę przyleciał pierwszy z Ptaków. Widziano go dzisiaj na wydmach. Oby tylko ludzie od tego nie zwariowali.-Dodał po jakimś czasie i jakby już tylko do siebie.

7 lutego 2009

[Okruszki]

Tsoni oddychał niespokojnie, drażniąc powietrze lepkim od snu oddechem. Nie wiem, czy obudził mnie ten dźwięk, czy coś zupełnie innego. Kierowana dziwnym przeczuciem poszłam w kierunku Bezpodłowego Pokoju.
Na drodze umierały czerstwe już myśli z poprzedniego dnia. Niektóre wyglądały jak słodkie puszki cukrowej waty, były bardzo lekkie i miękkie ,a kiedy po zanurzeniu w nich palca, smakowałam go był słodki i pachniał malinami. Te myśli były o Tsonim i kwiatach, które czasami po nocy zdobiły piaskowe piersi wydm. Niektóre były śliskie i nieprzyjemne w dotyku, a jeszcze inne chowały się mając nadzieję, że wykorzystam je następnego dnia. Zazwyczaj odkładałam je do wiklinowego kosza, aby wczesnym rankiem rozrzucić na mokrej od rosy trawie. Na moich oczach rozgrywał się niesamowity spektakl- był to szaleńczy taniec najróżniejszych kolorów, smaków i barw .Słońce najpierw nieśmiało zaczynało lizać mokrą trawę, by już po chwili gwałtownie skubać ją i gryźć milionem języków-promieni. Następnie słysząc jak myśli wybuchają na miękkim dywanie, zlatywały się po nie ptaki narodzone nocą w Oceanie. Chwytały je w masywne dzioby, aby zawlec do swoich samotnych i wyschniętych gniazd. Otulone nimi zasypiały na cały dzień, by nocą znowu wyruszyć na senny spacer po drżącej i niewidocznej prawie linii horyzontu.
Powoli otworzyłam pokój. Kiedy żółwie mnie zobaczyły w pośpiechu położyły się regularną mozaiką na powierzchni urojonej ściany. W prawym rogu ,tuż pod oknem ,coś zwróciło moją uwagę. Przypominało to okruszki wczorajszego chleba. Wysoko nade mną wisiał nadgryziony księżyc. Uczucie strachu wypełniło pomieszczenie, następnie wlało się we mnie natrętną myślą szarpiąc włosy , z których wypadły resztki połamanych promieni dzisiejszego słońca.
Nadgryziony księżyc wisiał na utkanej srebrnej pajęczynie, a powietrze zrobiło się niesamowicie gęste jakby chciało uchronić go przed samobójczym skokiem do Oceanu. Została jeszcze tylko jedna majacząca księżycowa żyłka. Wszystkie inne ukradli zapewne wędrujący nocą wędkarze-pielgrzymi. Za pomocą tych żyłek ich niewidome żony tkały z nich magiczne sieci, które potrafiły wyławiać z Oceanu ryby rodzące najcenniejsze na ziemi perły. Matką każdej z pereł była Miłość do jej właścicielki a ojcem jeden z Demonów mieszkający na dnie Oceanu. Perła taka musiała być wyłowiona nocą. Podobno tylko wtedy dawała niezwykłą moc nowemu właścicielowi ,o ile ten okazałby się człowiekiem o szlachetnym sercu. Jeżeli tak by się jednak nie stało z pereł rodziły się bezsenne Demony o duszach i oczach bezdomnych ryb. Rozszarpywały one nieszczęśnika na milion kawałków i suchymi dłońmi o zdeformowanych palcach karmiły Ocean czarnym planktonem. Mówiono na Wyspie, że poskręcane korzenie drzew, które czasami wypluwał Ocean, to zamarli z osłupienia ludzie-niemi świadkowie nocnej uczty Oceanu.
Wyciągając rękę przed siebie nie byłam w stanie dostrzec swojej dłoni zanurzonej w miękkiej mgle. Wiedziałam ,że za tą gęstą zasłoną czeka na mnie Tsoni, wystarczyło tylko jeszcze mocniej zamknąć oczy, żeby zobaczyć ,że tam jest.
-Tsoni...-zanurzając dłoń we mgle, próbowałam znaleźć drogę na której końcu powinny być jego usta.- Nie wiem, czy zdążę pozszywać wszystkie fragmenty księżyca. Wydmy powiedziały mi dzisiaj, że ludzie czekają na pełnię, która zapowiadana była na poniedziałek.
Jego usta poruszyły się wypowiadając tylko jedno słowo. Potem się obudziłam, wdychając ostatnie ciepło pozostawione w pościeli przez Tsoniego. Połknęłam jego resztki i napełniając żołądek ciepłem zaczęłam przeciągać kolorowe nici przez oko igły. Czekało mnie dzisiaj dużo pracy.

3 lutego 2009

[Słoiki]


Od Oceanu wiał przyjemny wiatr. Mieszał powietrze, elektryzował i rozwiewał moje myśli rozwieszone na sznurze.(Oprócz tego można było sobie wyobrażać, że coś się zmienia) Po ostatniej Porze Nocnych Deszczów należało je osuszyć przed zamknięciem w słoikach znalezionych kiedyś w morzu. Ocean nadał im doskonałe kształty. Był jak Demiurg rzeźbiący w szkle, które czasami kaleczyło Mu boskie palce. Wtedy na słoikach pozostawiał wąskie czerwone niteczki widoczne kiedy światło padało na szkło pod odpowiednim kątem. Czasami płakał z bólu, ze złością miażdżył szkło  rozsypując jego okruchy nad Ziemią. Niektóre z nich tworzyły gęste chmury gradu, który był tak ostry, że czasami potrafił przeciąć skórę. Wtedy ludziom krwawiły oczy , Demiurgowi krwawiły palce i ogólnie każdy bywał niezadowolony, nadęty, szczelnie zamknięty w sobie, nieprzemakalny.
Potem stwierdzono ,że Demiurg nie istnieje, co starannie udowodniono wszelkimi możliwymi sposobami, główny dowód na to zapisując w jednym wzorze , który był na tyle niezrozumiały, że każdy twierdził, że go rozumie. To tak jak w baśni Andersena, o królu i jego szatach.
Od kilku dni planowałam z Tsonim wyprawę w głąb Wyspy. Starannie przygotowywaliśmy mapy, kreśląc na nich planowaną trasę uzależnioną od ciągle zmieniającego się położenia wydm. Niektóre linie zatarły się.
Tsoni leżał na trawie. Cisza wokół nas potęgowała uczucie zupełnej pustki. Widzieliśmy wczoraj ludzi podążających w kierunku Oceanu i dobrze wiedzieliśmy, że nigdy ich już nie spotkamy.
Wzięłam do ręki kolorowe lusterko i małą plamką światła zaczęłam budzić Tsoniego. Trawa zaczęła cicho śpiewać, koniki polne schowane w szmacianych butach obudziły się pierwsze. Wyspa zaczynała pulsować. Dźwięk był jak sącząca się najpierw powoli, a potem coraz szybciej stróżka krwi, albo nowo narodzonej rzeki. Jakby coś się zaczynało i trwało w nieskończoność.
Tsoni odwrócił się powoli, wskazał wzrokiem Papierową Wieżę, spojrzałam w tym samym kierunku. Kobieta o imieniu Eleko znowu nie zapaliła w niej płomienia, który oświetlałby nam później drogę.
Wymagało to specjalnych umiejętności. Eleko była po prostu za stara i nie miała delikatnych rąk o długich i zgrabnych palcach. Kiedyś stojąc na wydmie zobaczyłam jak obejmuje Słońce. Pod jej dotykiem zamieniło się ono w okrągły i bardzo płaski, prawie przezroczysty świetlisty pieniążek.
Ponownie musieliśmy przełożyć naszą wyprawę.
Była za to szansa na to ,że myśl przez noc wyschną zupełnie, poczym rano zamknę je w słoikach.
-Śpij Tsoni...- Delikatnie zatopiłam palce w jego miękkich włosach, które przypomniały mi coś bardzo ważnego, co wydarzyło się kilka lat temu.
Trawa na dobre wplotła się w materiał jego koszuli, a jego powieki zamykały się powoli pod ciężarem jednej z moich myśli, o której nigdy nie powinien był się dowiedzieć. W jednym momencie zrozumiał ,że jutro też nie wyruszymy w głąb Wyspy. Teraz bał się tak samo jak ja.


http://pl.youtube.com/watch?v=KoYB5QZ_l2I



1 lutego 2009

[Euphoria]

http://pl.youtube.com/watch?v=FjPFwOJLc-w&NR=1

"Tu na granicy spadają liście. Lecz choć barbarzyńcami są moi sąsiedzi, a ty jesteś o tysiąc mil stąd, na moim stole zawsze stoją dwie filiżanki."

wiersz z czasów dynastii T'ang


Wygryzłam sobie dziurę w palcu, zasłanianie oczu przed słońcem stało się niemożliwe. Czy możliwe jest obudzenie się  na makowym polu wyobraźni, czy tam zasypia sie na zawsze? Muszę się upewnić czy umarłam, czy tylko mi się tak wydaje. Uszczypnij mnie.