30 stycznia 2009

[Pomarańcze H.B.]

 Wydmy dzisiaj otoczyły mój dom. Był to dzień , w którym o tej samej porze dawałam im pić, a one pochylając z wdzięczności swoje piaskowe głowy odchodziły gdzieś w stronę Oceanu. Dzisiaj postanowiłam zrobić inaczej. Chciałam żeby zostały u mnie na noc.
 Tsoni nie wracał od trzech dni. Sprzedawał na targu pomarańcze Hieronima Boscha, które przypłynęły do portu wczoraj w nocy. Tsoni wyruszył tam, szlak na rozłożonej na podłodze mapie wyraźnie na to wskazywał. Najwyraźniej wydmy nie zastąpiły mu drogi. Położyły swoje piaszczyste głowy, a twarze skierowały w stronę Oceanu. Usychały z pragnienia, ale dzięki temu tej nocy nie byłam sama. Księżyc znowu przypominał pomarańczę.
Tsoni wysłał do mnie nowo narodzonego świetlika. Wiedział, że boję się zasypiać przy zgaszonym świetle.

28 stycznia 2009

[Katar]

 Tsoni pieprzył mnie dzisiaj całą noc. To dlatego ,że wczoraj zawitała do portu kolejna dostawa z Pieprzonych Wysp. Wśród ludzi nastały czasy pieprzonego kataru.

27 stycznia 2009

[Małżowina]

Zbliżał się czas posiłku, od zachodu nadciągały gęste chmury. Niektóre z nich miały twarze ludzi ,o których udało mi się zapomnieć na dobre jakiś czas temu.
Tsoni zaczął wnosić jedzenie i napoje. Herbata parowała dzisiaj wyjątkowo szybko. Należało wypić ją zaraz po nalaniu do filiżanki, a i tak czasami znikała zanim zdążyłam wziąć choćby jednego łyka. Tsoni nawet nie próbował. Sięgnął ręką po jedną z chmur ( bo wisiały już nad nami). Wyciskając ją jak gąbkę napełnił jedną z filiżanek.
Był z siebie dumny a ja znowu zaczęłam się kurczyć. Głos Tsoniego dochodził jakby z góry. Dno filiżanki było miękkie i wilgotne. Ciepłe jak małżowina.
Tsoni wycisnął kolejną z chmur wprost do filiżanki, w której układałam się do snu. Chmura, z której pochodził płyn miała twarz Kaliry. Zapomniałam o niej na dobre jakiś czas temu, a teraz pomyślałam sobie,że nie jest może aż taka zła jak mi się wydawało. Blizna, która pozostała mi po niej tuż pod lewą łopatką...W tym momencie nie miało to znaczenia. Przytuliłam się do Kaliry i próbowałam zasnąć w ciepłej małżowinie filiżanki.
Oko Tsoniego unosiło się nad nami jak zimny księżyc. Nów. Tsoni delikatnie rozdzielił nas palcem. Znając kod linii papilarnych, zaczęłam czytać go na dobranoc braille'm.
Głowa Kaliry delikatnie spoczęła na mojej stopie. Niewiednie zaczęła ssać mojego palca.

26 stycznia 2009

[Dwa słońca]

 Po pierwsze: coś wisiało w powietrzu. Coś bliżej nieokreślonego. Tsoni spojrzał na mnie i wiedziałam,że czuje to samo. Nasze stopy ledwo dotykały podłoża. Nie ufaliśmy mu. Tsoni trzymał mnie mocno za rękę,  dodatkowo przewiązał mnie liną. Drugim jej końcem przewiązał się w pasie. Podtrzymując tym samym spodnie, które od jakiegoś czasu zaczęły na nim wisieć, jakby Tsoni kurczył się. 
Byłam o niecałe trzydzieści centymetrów wyżej od niego. Dzięki temu czubek mojej głowy  (wliczając kilka centymetrów ronda kapelusza z cytrynowej trawy) kończył się niemal dokładnie tam, gdzie jego. 
Kiedy spojrzałam na Tsoniego wydał mi się nieco starszy niż jeszcze kilka sekund temu. Może to dlatego, że faktycznie wokół jego oczu słońce i wiatr wyrzeźbiły dodatkową zmarszczkę. Należy to zanotować w naszym Dzienniku z podróży. Koniecznie.
Ale nie tylko o zmarszczkę chodziło. Było coś jeszcze. Źrenica. Właściwie trzy źrenice. Dwie na tęczówce, która kolorem przypominała kałużę. Drugie oko nie objawiało żadnych zmian.
Jedna z dwóch źrenic była bardzo jasna. Nie mogłam patrzeć mu w oczy, zresztą nie robiłam tego już od kilku lat naszej podróży po Żółwim Oceanie. Pierwszy raz...to było chyba na schodach Papierowej Wieży. Tak.
W końcu zrozumiałam. To coś , co wisiało w powietrzu to były dwa Słońca, a nie jedno jak to zazwyczaj bywa.
Drugie Słońce usnęło na dnie oka Tsoniego. Czy powinnam być zazdrosna, że ono mieszka w nim głębiej ode mnie?
Pierwsze słońce, otoczone grupką ludzi mieszkających na Wyspie, zdawało się być ogromną pomarańczą. Tylko się zdawało, sądząć po tym,że jedzący ją łyżeczką ludzie nie mieli zadowolonych min. Mówiono potem,że miała ona cierpki smak. Pomarańcze zazwyczaj bywają słodkie, ewentualnie kwaśne. 
Tak wyglądałby koniec naszej podróży. Musimy poczekać jeszcze tylko pięć lat, trzy miesiące, jeden tydzień, osiem godzin i pięćdziesąt trzy sekundy.


***

Czasami w nocy Tsoni stawał się żółwiem. To dlatego, że kochałam żółwie, a on chciał być wszystkim co kocham, kochałam i pokocham.
Tsoni nigdy nie był mną.