27 stycznia 2009

[Małżowina]

Zbliżał się czas posiłku, od zachodu nadciągały gęste chmury. Niektóre z nich miały twarze ludzi ,o których udało mi się zapomnieć na dobre jakiś czas temu.
Tsoni zaczął wnosić jedzenie i napoje. Herbata parowała dzisiaj wyjątkowo szybko. Należało wypić ją zaraz po nalaniu do filiżanki, a i tak czasami znikała zanim zdążyłam wziąć choćby jednego łyka. Tsoni nawet nie próbował. Sięgnął ręką po jedną z chmur ( bo wisiały już nad nami). Wyciskając ją jak gąbkę napełnił jedną z filiżanek.
Był z siebie dumny a ja znowu zaczęłam się kurczyć. Głos Tsoniego dochodził jakby z góry. Dno filiżanki było miękkie i wilgotne. Ciepłe jak małżowina.
Tsoni wycisnął kolejną z chmur wprost do filiżanki, w której układałam się do snu. Chmura, z której pochodził płyn miała twarz Kaliry. Zapomniałam o niej na dobre jakiś czas temu, a teraz pomyślałam sobie,że nie jest może aż taka zła jak mi się wydawało. Blizna, która pozostała mi po niej tuż pod lewą łopatką...W tym momencie nie miało to znaczenia. Przytuliłam się do Kaliry i próbowałam zasnąć w ciepłej małżowinie filiżanki.
Oko Tsoniego unosiło się nad nami jak zimny księżyc. Nów. Tsoni delikatnie rozdzielił nas palcem. Znając kod linii papilarnych, zaczęłam czytać go na dobranoc braille'm.
Głowa Kaliry delikatnie spoczęła na mojej stopie. Niewiednie zaczęła ssać mojego palca.

1 komentarz:

  1. zaklęcia skrywane przez dłoń Tsoniego mówiły o nadchodzącej Pełni. o dzisiejszym dniu... i każdym następnym.

    OdpowiedzUsuń