14 kwietnia 2009

[Sen]

Śniło mi się, że byłam Oceanem ,a słońce każdego wieczoru zasypiało we mnie. Ześlizgiwało się po majaczącej linii horyzontu, którą kreśliły na tle bieli prześcieradła nagie plecy . Byłam jak zawstydzona fala. Pieniłam się i rozmnażałam na niepoliczalną ilość lat i słów. Zatapiałam w tym szaleństwie statki i tratwy bezdomnych rozbitków Nie Wiadomo Skąd. Czasami nie byli to ludzie ,a morskie zwierzęta o dłoniach pokrytych łuską.
  Wplątywałam w urojony szum włosów zielone butelki o grubym szkle pełnym marzeń nie do spełnienia. Pełnia łysiejącego księżyca wypełniała Ocean ,aż po sam brzeg rozdwojonej jak włos sieci wyobraźni, w której walczyły ryby i ludzie zaplątani palcami w śniący o końcu świata horyzont .Grzebieniem z piany przeczesywałam gładkość brzegu ,układałam dziwne kolorowe kamyczki i jasne oczy osieroconych muszli wypełnionych słoną ciszą. Wodorosty celebrowały swoje morskie misteria i zielone rytuały. Milcząc uczestniczyłam w morskiej pielgrzymce po śladach ludzi, którzy skończyli się wczoraj na ostrej krawędzi pękającego na pół słońca.
  Niewidoma kontemplowałam ruch przypływów i odpływów. Miałam oczy o milionach skrzących jak gwiazdy źrenic ,w których zamiast łez spoczywały na dnie okruszki rozsypanego po wodzie księżyca. Zamykając oczy widziałam Tsoniego, który był ponad dalekowzrocznym i niewzruszonym trwaniem skał. Zazdrościłam płodnym łonom wydm o nieregularnych kształtach. To one teraz dotykały Tsoniego i kołysały go do snu, mnie nie było obok. Rozbijałam się o myśli o nim jak o ostrą krawędź szaleństwa i balansowałam z ustami pełnymi wilgotnych języków, które prosiły o to, żeby był zawsze przy mnie, żeby rozpalał ogień w moim domu, żeby wysyłał mi świetliki z choćby najmniejszymi okruszkami światła, które zamiast niego uśmiechałyby się do mnie i ogrzewały dłonie, napełniały oczy światłem. Powroty przypływów odliczały moje kolejne życia, a bezsenne mewy mówiły o tym, że niedługo znowu urodzę się w srebrnej ikrze małych rybek. 
Mój sen był czasem czekania na Tsoniego. Czekania aż szklane oczy Oceanu zgasną ,a gdzieś tam na horyzoncie, niewidoma nie umrę kiedy tylko słońce wytryśnie tak jak zawsze zza cienkiej linii horyzontu. Wypełni mnie światłem, spłynie w mnie jak on. Pomiędzy półwyspy ud. Miękko.

1 komentarz: