23 sierpnia 2009

[Bez niej]

Nadmorskie miasteczko spało jeszcze głębokim snem. Dzień nie narodził się jeszcze światłem. Zanurzony w tej senności błądziłem wśród pajęczyny ulic szukając. Szukając i tropiąc drogi wiodące mnie do ludzi. Każde spotkanie z człowiekiem było dla mnie jak podróż. Odbywałem ją za każdym razem kiedy spotykałem na swej drodze kogoś innego od samego siebie. Siebie zazwyczaj nie poznawałem, więc wolałem omijać, tak było bezpieczniej. Niektórzy z podróżników mięli piękne dusze i stalowe serca, niektórzy nosili w sobie drobne jak mak ziarenka strachu, niektórzy piękne kwiaty i motyle .Spotkałem też ludzi noszących w sobie Boga, psa, dusze moich pramatek i praojców.
Ona była daleko ode mnie, pamiętam jak odprowadziła mnie do portu, pamiętam dobrze wyraz na jej twarzy, grymas ust i kolor oczu, był smutny jak Ocean. Nigdy nie chciała, abym wypływał do innych miast, kobiet, miejsc. Wierzyła w mnie, wierzyła w świetliki, które posyłałem jej z miejsc odległych od niej o całe życie motyla, wierzyła w przedmioty , których dotykałem a nie zauważała już jak bez mojego dotyku wszystkie one nikną, rozpływają się jak we mgle. Byłem częścią jej , która nigdy nie istniała. Miałem kawałek jej duszy, ale nigdy tak naprawdę nie była i nie będzie moja. Ona jest jak wiatr, zawsze bliska, choć niewidzialna, szepcze do ucha. Pamiętam kiedy spotkałem ją pierwszy raz. Poczułem powiew wiatru na karku, wracałem z podróży , a jej dom był pierwszym miejscem, który zwabił mnie światłem. Stanąłem pod oknem, dokładnie pamiętam jak wtedy wyglądała. Miała twarz małej dziewczynki i przestraszone serce małego ptaszka. Wlałem się w nią jak tylko spojrzała na mnie, ćma światła zawirowała w jej oczach, tańczyła jak płomień.
Miała ciepłą i miękką duszę , jej myśli szumiały słyszane już gdzieś piosenki. Wślizgnąłem się w nią jak endoskop oświetlając najgłębsze jamy jej ciała. W tych najgłębszych mieszkały demony o ciałach pokrytych łuską, nie przejęły się nawet moją obecnością, wyciągając tylko lepkie jęzory, zbadały mój smak i dalej zapadły w sen, zmieniając kolor. W jednej z jamek, tuż pod lewa komorą pulsującego szybko serca siedział schowany ptak. Początkowo, wydawało mi się ,że śpi. Jednak to było tylko złudzenie, bo gdy nie patrzyłem na niego czułam na sobie jego wzrok, czułem się tak jakby to ona patrzyła na mnie.
-Gdzie mieszka jej dusza? –spytałem ptaka, który wlepiał we mnie swoje zamglone jakby oczy.
-Nawet gdybyś poznał miejsce jej zamieszkania nie posiadłbyś jej. Ona jest jak krew, gdy człowiek traci choćby najmniejszą jej część, ona uzupełnia się jak zbiornik, odrasta, wlewa się, choć kawałki jej są w innych ludziach, kiełkują w nich, czasami obdarzając ich serca kwiatami. Niekiedy z kwiatów wyrastają kolce, a dzieje się tak wtedy, gdy kawałek ukradzionej duszy znajduje się w nieodpowiednim człowieku albo po prostu do niego nie pasuje, lub gdy ten ...- słowa jego już do mnie nie docierały. Odszedłem a raczej ślizgnąłem się w jedną z najbliższych ciepłych szczelin jej ciała. Odczułem nagłą potrzebę snu. Tu, czy gdziekolwiek, oby tylko było ciepło.
-Oby tylko było ciepło...ciepło...ciepłooooo...- echo mojego głosu zdawało się zapewniać mnie, że tak właśnie będzie. Ciepło. Gdzieś we wnętrzu Kobiety z Wydm.

Nie wiem dokładnie ile czasu spałem. Zbudził mnie szelest pełznącego po mokrej trawie światła. Niepewny byłem miejsca , w którym się znalazłem. Jednak z całą pewnością mogłem stwierdzić, że nie jestem już w niej, pomimo tego, że zasypiałem właśnie tam- w cieple. Niepewnie wsunąłem rękę do kieszeni palcami wyczuwając, że nadal tam jest. Woreczek z kawałkami jej duszy . Nie miał on żadnego ciężaru, koloru, nie miał faktury żadnego znanego mi tworzywa, wypełniał tylko pustkę dłoni kiedy zaciskałem ją na nim, był tą pustką, pustką, którą posiadałem. Pustką dłoni, kieszeni, czasami serca. Posiadałem to wszystko, ale coś jednak wzbudzało mój niepokój. „...gdybyś poznał miejsce jej zamieszkania nie posiadłbyś jej”. Te słowa wróciły do mnie nagle lecz udawałem, że nie słyszę , nie chciałem ich słyszeć.
Na targu zaczął się zwyczajny dzień. Chcąc szybko zapomnieć o słowach, które jeszcze dźwięczały mi w głowie jak echo, dołączyłem do tłumu ludzi, byłem nimi, dotykałem i smakowałem, wąchałem nieznane mi dotąd aromaty, wszystko płynęło, było miękkie i pozbawione granic. Kobiety , w których czasami zdawała mi się być obecną, uśmiechały się do mnie, wabiły swoimi towarami starannie rozłożonymi na ogromnych stołach. Czasami zagadywałem je krótką rozmową, czasami udawałem, że nie rozumiem języka w jakim do mnie mówią. Czasami byłem kotem na dachach ich głów, które najczęściej zdobiły wielobarwne chusty. Byłem właśnie takim, jakim chciały mnie widzieć w danym momencie. Ona jeszcze spała. Czułem to, słyszałem spokojny oddech, który przywiał wiatr .

3 komentarze:

  1. Dobry wieczór.

    Zastanawiam się, czy ten post pisał Tsoni?

    ps. posiąść pustkę kieszeni

    ____

    bardzo się cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się nad tym zastanawiam... ŚWIATŁO!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie. Jak dobrze, że dusza odrasta:)

    OdpowiedzUsuń